Piotr Majchrzak – biała księga

fakty i mity w sprawie śmierci Piotra Majchrzaka

Odnośnie artykułu Gazety Polskiej o sprawie śmierci Piotra Majchrzaka

Komentarze i wyjaśnienia do artykułu „32 lata walki nieugiętej Matki o prawdę o śmierci Syna. Parasol chroni morderców” (Gazeta Polska – publikacja online 11 maja 2014).

Kolejny artykuł Gazety Polskiej o sprawie śmierci Piotra Majchrzaka, która pomija istotne fakty, opiera się na domniemaniach i zawiera przeinaczenia w celu forsowania wbrew faktom wersji,  że Piotr Majchrzak był ofiarą zbrodni komunistycznej, a nie przestępstwa kryminalnego.

Kursywą zaznaczono cytaty z artykuły, pod nimi wyjaśnienia i komentarze. Omówienie dotyczy tylko najistotniejszych kwestii, pominięto wiele innych, mniej istotnych dla sprawy śmierci Piotra Majchrzaka.

 

Do naocznych świadków pobicia udało się za to dotrzeć dziennikarzom. W 2001 r. dziennikarki Maria Blimel i Wanda Wasilewska z Radia Merkury nagrały wypowiedź mieszkańca kamienicy położonej naprzeciwko restauracji, który widział, jak zomowcy pobili Piotra

Z nagrania wynika, że człowiek ten (zamieszkały naprzeciwko kościoła a nie lokalu jak podano wyżej) nie powiedział wcale, że widział jak pobito właśnie Piotra Majchrzaka. Pytany o pobicie przez ZOMO naprzeciwko jego domu, przy kościele powiedział on, że je widział, ale wskazał, że stało się to… przed wejściem do W-Z. Tymczasem miejsce to jest oddalone o kilkanaście metrów od tego, w którym znaleziono leżącego na wznak rannego Piotra. Poza tym mężczyzna mówił, że pod lokalem „działy się cuda” i często interweniowała milicja. To samo o powtarzających się burdach pod W-Z mówili w śledztwie inni mieszkańcy. Pod lokalem dochodziło do bójek i pobić – właśnie przy wejściu pobito śmiertelnie w latach 80. młodego żołnierza.

Także Anna Piasek-Bosacka, autorka filmu „Pod opieką operacyjną”, dotarła do naocznych świadków pobicia chłopca przez ZOMO. Dowiedziała się od nich o zastraszaniu przez władze i nakłanianiu do zmiany zeznań. Świadkowie ci to pracownicy restauracji „W-Z”.

Osoby te nie twierdzą wcale w filmie, że osobiście widziały pobicie Piotra, tylko (na podstawie tego, co się mówi) wyrażają opinie, że musiała to zrobić milicja. Osoby te miałyby fizyczny problem, by zobaczyć miejsce, gdzie pobito nastolatka. Były bowiem wewnątrz budynku. To właśnie występujący w filmie przedstawiany w nim jako jeden z świadków pobicia kierownik sali W-Z kazał zamknąć drzwi lokalu, gdy doszło przed nim do bójki. Co ważne, pracownicy tego nocnego lokalu zeznawali jako świadkowie w procesie, który rodzice Piotra wytoczyli domagając się od państwa zapłaty 1 mln złotych za śmierć Piotra – ale jakoś nie wspomnieli wtedy, że widzieli pobicie.

Rodzice przechowują oporniki syna do dziś, jako bezcenną pamiątkę. Przypuszczają, że to opornik mógł rozwścieczyć zomowców, bo jest prawdopodobne, że miał go także 11 maja.

Oporniki były wtedy powszechnie noszone przez młodzież, z tego powodu funkcjonariusze nie reagowali na nie lub co najwyżej podczas legitymowania polecali je zdjąć. Przyjaciel Piotra, który spędził z nim niemal cały dzień 11 maja (aż do rozstania wieczorem przy ul. Fredry) nie pamięta czy miał on opornik. Jest natomiast przekonany o tym, że Piotr miał przypiętą dużą odznakę klubu karate.

W śledztwie pojawił się początkowo świadek pobicia – zomowiec Mieczysław M. Sporządził on notatkę, z której wynikało, że widział mężczyznę bijącego Piotra parasolką: „Zauważyłem iż ob. będący pod wpływem alkocholu (zachowujemy pisownię oryginalną – przyp. PL) O. Marian podszedł do przechodzącego koło lokalu ob. Majchrzak Piotr którego uderzył parasolem”.

– Mieczysław M. odwołał później te zeznania, gdyż inaczej musiałby wyjaśnić, dlaczego nie podjął interwencji – mówi dr Agnieszka Łuczak.

Zaskakujące wycofanie się po roku przez zomowca z tego, co napisał w notatce jest jednym z kluczowych i niezwykle zagadkowych elementów sprawy Piotra Majchrzaka. Nie ma jednak żadnych racjonalnych postaw do tego, by uzasadniać takie postępowanie – jak czytamy wyżej – obawą Mieczysława M. o  konieczność wyjaśnienia dlaczego nie podjął interwencji. Taką interwencję przecież podjął – zatrzymał Mariana O. Rodzice Piotra dowodzili w latach 80. we wnioskach do prokuratury, że zomowiec wycofał się po to, żeby kryć Mariana O.  Trudno odmówić takiemu poglądowi racjonalności.

Jak stwierdza historyk, wątek mężczyzny z parasolką pojawił się od razu.

Używanie słowa „parasolka” służy bagatelizowaniu istotnej dla sprawy okoliczności. W tym wypadku nie chodziło bowiem o zwykłą parasolkę do ochrony przed deszczem, tylko o bardzo niebezpieczny przedmiot. Parasol Mariana O. był bowiem zakończony ostrym metalowym szpikulcem o długości aż 12 cm.

Piotr jeszcze leżał na chodniku, gdy funkcjonariusze ZOMO rozpowiadali wśród gapiów, że to Marian O. pobił go parasolką.

Nie ma żadnych wskazań/zeznań świadków o tym, że zomowcy sugerowali coś świadkom. Są natomiast zeznania różnych niezależnych od siebie osób (w tym m.in. taksówkarza i pracowników pogotowia ratunkowego) świadczące o tym, że to obecni na miejscu gapie mówili, że Marian O. pobił Piotra.

Jak podkreśla Łuczak, w aktach milicyjnego dochodzenia brakuje najważniejszego protokołu przesłuchania – zeznania samego O. O tym, że tego dnia był przesłuchiwany, świadczy notatka urzędowa dotycząca „rozpytania” Mariana O., podpisana przez milicjanta, w której rzekomo stwierdza, że uderzył kogoś parasolką. Jednak Marian O. nie potwierdza tych słów własnoręcznym podpisem.

To absurdalne twierdzenie – dowód nieznajomości procedur postępowania karnego, które obowiązywały w latach 80. i obowiązują zresztą do dzisiaj. Żadnego protokołu nie brakuje. Marian O. nie został przesłuchany przez milicję, co nie było żadnym uchybieniem. Jest notatka z rozmowy z O.  czyli standardowa dokumentacja czynności milicyjnej/policyjnej. Notatka nie jest protokołem, dlatego nie jest podpisywana przez osobę rozpytywaną. Milicja nie przesłuchała Mariana O. bo bezskutecznie oczekiwano na informację za szpitala o stanie zdrowia Piotra – co jest przesądzające do kwalifikacji karnej czynu. Musiano zatem zwolnić tego mężczyznę po upływie 48 godzin. Śledztwo wówczas nie było jeszcze wszczęte. Kiedy po śmierci Piotra prokurator podjął śledztwo to przez pół roku (!) nie przesłuchał Mariana O. – co dopiero jest zastanawiające i nie bez znaczenia dla wyjaśnienia sprawy śmierci Piotra.  

O. jest idealnym kandydatem na podejrzanego, bo kilkanaście lat wcześniej był skazany sądownie.

Stwierdzenie sprzeczne z faktami. Milicję powiadomiono, ze Marian O. nie figuruje w rejestrze jako osoba skazana/karana. Zatem – co logiczne – nie mógł być z powodu skazania „idealnym kandydatem na podejrzanego”. 

Czterech funkcjonariuszy ZOMO zostaje przesłuchanych. Zeznają, że nic nie widzieli, zajęci legitymowaniem obywateli. Odwrócili się dopiero po usłyszeniu odgłosu uderzenia i zobaczyli mężczyznę z parasolką obok leżącego na ziemi Majchrzaka.

Prokurator daje wiarę ich słowom. W śledztwie rozbudowany zostaje wątek pobicia Piotra parasolką.

Wręcz przeciwnie. Wątek pobicia przez mężczyznę z parasolem był w latach 80. akcentowany nie przez prokuraturę tylko głównie przez rodziców Piotra i ich pełnomocnika prawnego – domagali się oni postawienia Marianowi O. zarzutu śmiertelnego pobicia i twierdzili, że zomowcy go kryją.

– Mimo że przeciętnemu człowiekowi może wydać się dość dziwne, że Marian O. odważył się zaatakować Piotra w obecności zomowców – mówi dr Agnieszka Łuczak.

Pod lokalem W-Z doszło do bójki, uczestniczyła w niej grupa osób. Poza tym Marian O. był pijany. Co więcej panowała już wówczas ograniczona widoczność – zmierzchało się.

Wersji z parasolką nie potwierdza jednak analiza laboratoryjna kilkunastocentymetrowego metalowego ostrza parasola, która nie wykazuje śladów krwi.

Parasol przekazano do zbadania dopiero 24 maja czyi 13 dni po pobiciu Piotra. Co więcej – w międzyczasie parasol ten wydano Marianowi O. To bardzo istotne, gdyż w tamtym czasie wykonywano jedynie badanie na obecność krwi – wystarczyło umyć parasol, by śladów krwi nie znaleziono.

Scenariusz, zgodnie z którym Marian O. miał trzy razy wbić parasol pod okiem młodego chłopaka trenującego karate, jest kuriozalna.

Kuriozalne jest powyższe twierdzenie. Piotr był początkującym adeptem karate, a nawet gdyby był mistrzem – to nie stanowiłoby to gwarancji uniknięcia niespodziewanie zadanego uderzenia.
Do wbicia ostrza parasola doszło tylko raz, dwie pozostałe rany są powierzchowne.

– Stworzenie wątku z parasolką i brak naocznych świadków całkowicie wystarczają do rozmycia śledztwa.

Pierwsze śledztwo nie było wcale ukierunkowane na pobicie z użyciem parasola. Wręcz przeciwnie – prokuratura prowadziła je pod kątem odpowiedzialności zomowców, a bagatelizowała udział Mariana O., na co wskazuje chociażby rażąca opieszałość w przesłuchaniu go.

Trzeba podkreślić, że „wątek parasolki” jest podnoszony wyłącznie przez osoby związane z resortem MSW – funkcjonariuszy ZOMO, milicjantów, w tym jednego emerytowanego, i resortowego dziennikarza – mówi dr Agnieszka Łuczak.

O pobiciu przez mężczyznę z parasolem mówili także taksówkarz i udzielający Piotrowi pomocy pracownicy pogotowia. Poza tym nie był w sprawie żadnego „resortowego dziennikarza”. Dziennikarz zeznający w sprawie pracował w gazecie zakładowej fabryki Cegielskiego.

Według prokuratury na umorzenie śledztwa wpłynęły błędy funkcjonariuszy ZOMO (Mieczysława M., Roberta G., Wojciecha P. i Pawła R.), którzy nie spisali personaliów naocznych świadków i nie zabezpieczyli parasola. – Można by się spodziewać, że wobec zomowców wyciągnięte zostaną konsekwencje służbowe. Tymczasem nie ma śladu, by tak było – mówi dr Agnieszka Łuczak.

Taki ślad jednak jest. Prokuratura w latach 80. wystąpił do szefa MO w Poznaniu o ukaranie zomowców za zaniedbanie spisania przez nich świadków. W odpowiedzi poinformowano ją, że wobec zomowców wyciągnięto już wcześniej konsekwencje odmawiając trzem z czterech uczestniczących w interwencji przed „W-Z” możliwości pozostania w milicji po odsłużeniu służby wojskowej w ZOMO.

Autorem tekstów lansujących wersję, zgodnie z którą sprawcą napaści na Piotra Majchrzaka był jednak Marian O., jest dziennikarz Krzysztof Kaźmierczak z „Głosu Wielkopolskiego”. Stawia on hipotezę, że Marian O. uniknął w latach 80. odpowiedzialności karnej, gdyż był przydatny SB.

Po pierwsze nigdy nie twierdziłem, że doszło do napaści na Piotra. Po drugie – stawiam tezę, że wobec Mariana O. stosowano niezwykłą, nieuzasadnioną taryfę ulgową, właśnie… parasol ochronny. Być może wynikało to z jego przydatności dla SB (czego akurat jednak nie przesądziłem).

– Teza ta nie znajduje potwierdzenia w dokumentach IPN – mówi dr Agnieszka Łuczak.

Z dokumentów zachowanych w archiwum IPN bezsprzecznie wynika, że w stosunku do Mariana O. prokuratura postępowała wbrew obowiązującym procedurom i przepisom. Do tego stopnia, że Komisja Rokity sugerowała pociągnięcie prowadzącego sprawę prokuratora do odpowiedzialności karnej.

 Według wspomnianej hipotezy Marian O. był pomocny SB w uzyskiwaniu informacji o swoim zagranicznym lokatorze. Sven W. – szwedzki lektor pracujący na Uniwersytecie Poznańskim – wynajmował bowiem rzekomo pokój u Mariana O. (który mieszkał przy ul. Grunwaldzkiej).

– Tymczasem z zachowanych w całości dokumentów wynika jasno, że szwedzki lektor mieszkał w Poznaniu w lokalu przy ul. Szamotulskiej, który należał do poznańskiego uniwersytetu – mówi Łuczak.

Z dokumentów sprawy przeciwko Svenowi W. wynika coś przeciwnego – że nie mieszkał on w budynku uniwersyteckim, chociaż powinien. Poza tym twierdzenie, że dokumenty zachowały się w całości jest co najmniej na wyrost (tej sprawie zostanie poświęcony odrębny wpis).

Według materiałów operacyjnych Szwed opuścił Polskę w 1978 r., na cztery lata przed zamordowaniem Majchrzaka. Również w zapisach ewidencyjnych dotyczących Mariana O. w archiwach IPN nie ma żadnych informacji o jego jakichkolwiek związkach z SB.

Nie jest to rozstrzygające. Znane są przypadki wycofywania z ewidencji SB informacji o osobach, co do których bezpiece zależało na tym, by ukryć ich związki z tajnymi służbami. Do dzisiaj nie można ustalić personaliów wielu osób współpracujących z SB. Poza tym nie w każdym przypadku współdziałanie z organami ścigania było formalizowane.

 – Fakt, że ów zagraniczny lektor przekazał formalne zaproszenie Marianowi O. do Szwecji, jest jedynym punktem, w którym losy tych dwóch postaci się stykają – stwierdza dr Agnieszka Łuczak.

W następnym zdaniu okazuje się jednak, że nie jedynym punktem…

W podaniu Mariana O. o paszport znajduje się wpis, że jego przyjaciel Sven W. wynajmuje u niego pokój.

To bardzo istotna okoliczność. Zapis o tym, że Sven W. mieszkał u Mariana O. umieścił w formularzu funkcjonariusz SB. Oznacza to, że bezpieka dysponował informacjami o człowieku z parasolem i jego relacjach z obcokrajowcem,  których – z jakiś istotnych  powodów – nie umieszczono nawet w aktach sprawy przeciwko Svenowi W.

Marian O. otrzymał jednorazowo paszport (w rejestrze skazanych recydywistów i przestępców nie figurował) i pojechał do Szwecji na jeden dzień w 1977 r.

– Tak krótki wyjazd przypomina bardziej wypad turystyczno-handlowy niż realizację przedsięwzięć SB. Tym bardziej że Szwed mieszkał w Holmsjö oddalonym od Ystad o ok. 200 km. Nie ma zatem żadnych podstaw źródłowych wskazujących na ochronę Mariana O. przez SB – podkreśla historyk.

Marian O. był w Szwecji nie 1, tylko 3 dni. Poza tym czas pobytu za granicą nie jest wyznacznikiem ewentualnej użyteczności (lub nie) dla SB. Znaczenie większe znaczenie ma to, że w dokumentacji paszportowej stwierdzono., że Marian O. nie figuruje w rejestrze skazanych – tymczasem był on skazany na pół roku więzienia za gwałt i musiał znajdować się w rejestrze skazanych.  Tyle, że oznaczałoby to odmowę paszportu, bo osoby karane nie mogły opuszczać kraju. Pozostaje zatem pytanie: dlaczego SB podała w dokumentach paszportowych fałszywe informacje o niekaralności Mariana O. i umożliwiła mu wyjazd za granicę?